czwartek, 9 kwietnia 2020

[v] spadam za szybko [12]

[rozdział dwunasty - potrzebuje chwili]

Czas płynął jak oszalały. Miałam wrażenie, że od początku sezonu minęło zaledwie kilkanaście dni, a tymczasem ani się obejrzałam, a bełchatowskie ulice przyozdobił śnieg, mróz szczypał w oczy i powoli zbliżały się święta. Bełchatów zaczął mienić się różnokolorowymi światełkami, w sklepach roiło się od klientów, robiących zapasy na zimę, a w knajpach grały radosne takty wigilijnych kolęd. 
W gruncie rzeczy, nigdy nie lubiłam świąt. 
Być może był to wyjątkowo magiczny czas, ludzie stawali się ciepli i szczerzy, ale po głębszej analizie wydawało mi się to tak sztuczne, że sama myśl powrotu do domu i siedzenia przy wspólnym stole z rodziną, przyprawiała mnie o ciarki. Dlatego gdy tylko ujrzałam napięty terminarz i mecz rozgrywany dokładnie dzień przed początkiem świąt, w głowie zapaliła mi się pomarańczowa lampka i automatycznie stało się jasne, co dokładnie posłuży za wymówkę dla mojej nieobecności. 
Rodzice przez moją decyzję prawie wydziedziczyli mnie z rodziny, ale z drugiej strony, robili to co roku i mimo wszystko wciąż mogłam liczyć na ich wsparcie absolutnie o każdej porze dnia i nocy. 
Stałam więc w wigilijny poranek w długiej kolejce w pobliskiej biedronce, trzymając w koszyku trzy wina, butelkę whisky, gotową lasagne i pudełko z dwunastoma pierogami i czekałam aż Mikołaj uruchomi swoje kontakty i wyczaruje dwie dodatkowe ekspedientki do obsługi klientów. Muzyka w słuchawkach skutecznie blokowała narzekania Grażyny z tyłu, której ciężki i zniecierpliwiony oddech czułam na swoich plecach, a ja analizowałam czy aby na pewno alkoholu wystarczy mi na najbliższe dwadzieścia godzin.
Wydawało się, że tak.
Nie zamierzałam się upić, miałam spożywać procenty w granicach normy. Sączyć delikatne wino i pasjonować się nowym sezonem Greys Anatomy, w którym piękny Derek postanawia porzucić Meredith i poszukać szczęścia wśród innych pracowników szpitala.  
Och, Derek, mogłabym dla ciebie zmienić wiele w swoim życiu. 
Zamyślona wzdychałam do wizji przed moimi oczami, a tymczasem Grażyna umieściła swój łokieć dokładnie pod moim prawym żebrem i wykorzystując moje zmieszanie, zaczęła wykładać swoje zakupy na ladę. Zaśmiałam się więc z wyraźnym politowaniem i przesunęłam silno jej produkty, które szybko zastąpiłam swoimi, pamiętając dość wyraźnie, że w kolejce stałam pierwsza i nie miałam zamiaru ustąpić nikomu, a już szczególnie kobiecie, której uderzenie wciąż czułam w okolicach wątroby. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę, kiedy spomiędzy jej warg wydostało się ciche "bezczelna" i stłumiłam potrzebę powiedzenia jej kilku niecenzuralnych słów, jednocześnie rejestrując, że przy kasie naprzeciwko mnie stoi nie kto inny jak sam Mariusz Wlazły i macha mi na powitanie, szczerząc swoje uzębienie. Uśmiechnęłam się więc szeroko i przewróciłam oczami, komentując sytuację sprzed minuty, zapłaciłam ekspedientce należytą kwotę i pożegnałam się głośno z rzucającą już urokami Grażyną. Atakujący śmiał się jak wariat, próbując schować twarz za grubym czerwonym szalikiem i ruszył pędem do wyjścia po czym parsknął tak głośno, że aż złapał się za serce.
-Kornalko, jak ja cię kocham. - Wyjęczał, próbując powstrzymać napady śmiechu i oparł się o żółtą ścianę supermarketu. 
Zmrużyłam oczy. 
-Czyli to prawda z tą wigilią. Zacząłeś mówić ludzkim głosem.
-Dla ciebie wszystko. - Odparł uśmiechnięty, ale jego mina szybko zrzedła. - Alkohol? Odgrzewane jedzenie? Nie wyglądasz na taką, która za pięć minut planuje wsiąść do samochodu i jechać prosto do Olsztyna. 
-A kto powiedział, że jadę prosto do Olsztyna? - Wrzuciłam zakupy na tylne siedzenie samochodu i trochę za mocno trzasnęłam drzwiami. - Wiesz co? Nawet zaparkowałeś obok mnie?
-Lubie mieć cie na oku. - Puścił mi oczko. - Ja, Paula, Daniel, Monika, mam wymieniać dalej?
-Nie obchodzę świąt, nie lubię ich. Wolę leżeć w łóżku, opychać się słodyczami, oglądać seriale i..
-To Plina będzie po ciebie o 17. 
Że co? To była pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę, gdy Mariusz z piskiem opon wyjeżdżał z parkingu, uciekając przed moim głośnym krzykiem. Ja i święta? To się nie mogło udać.

/

To się zdecydowanie nie mogło udać. Absolutnie, totalnie, kategorycznie. To po prostu nie mogło się udać. Dlatego nie rozumiem dlaczego uległam karcącemu wzrokowi Daniela, ubrałam się w najszykowniejszy komplet w mojej szafie i pół godziny później przekroczyłam próg domu państwa Wlazłych z butelką jednego z win, które zakupiłam dziś rano i przywitałam się z gospodarzami tegorocznej Wigilii. Nie mogłam równocześnie zaprzeczyć, że zapachy, które unosiły się w powietrzu, były obłędne i przyprawiały o skurcz żołądka, dlatego czym prędzej zrzuciłam z siebie płaszcz i pozwoliłam poprowadzić się do salonu, w którym pięknie przyozdobiony stół zapraszał do wieczerzy a choinka w kącie podsycała nastrój świątecznej atmosfery. Było cudownie. Bolało mnie serce na samą myśl, że muszę to przyznać, ale było cudownie. 
Stałam zauroczona i po prostu patrzyłam, gdy usłyszałam:
-Cześć, Paula, wyglądasz kwitnąco. Ciąża ci służy.  
Odwróciłam się wtedy pośpiesznie i z zaskoczeniem popatrzyłam na stojących w przedpokoju Paulinę i Michała. Ten drugi przytulał szczęśliwy małżonkę Mariusza i głaskał ją delikatnie po plecach a ona dziękowała mu, trzymając w dłoni torbę prezentową. Czy on właśnie powiedział, że gospodarze dzisiejszej imprezy spodziewają się potomka, a mi nic nie było o tym wiadomo? No jasne, Michał i Mariusz przyjaźnili się od lat, byli nierozłączni, znali wszystkie swoje sekrety i ogólnie best friends forever, ale żeby Paulina nie powiedziała mi tak istotnej informacji? Jestem oburzona.
Obydwoje oderwali się od siebie i spojrzeli prosto na mnie, a ja tak jakby pożałowałam, że zakłóciłam im tę szczęśliwą chwilę. Uśmiechnęłam się i zaczęłam wycofywać w głąb salonu, gdy Paula skoczyła na mnie szczęśliwa i uwiesiła się na mojej szyi.
-Chciałam ci powiedzieć, ale nie było okazji, a Mariusz nie potrafi trzymać języka za zębami i jeszcze tego samego wieczora upił się z Winiarskim na dywanie w salonie. Oczywiście, że jest co świętować, ale ja też chcę pokorzystać z życia zanim to diabelskie nasienie pojawi się na świecie, więc zabierasz mnie na dwa dni daleko stąd, okej?
-Okej.

Dwadzieścia minut później siedzieliśmy przy wspólnym stole, zajadaliśmy się barszczem z uszkami i dyskutowaliśmy jak tydzień wcześniej Konrad wkręcił Castellaniego, że Bąkiewicz kończy karierę, a ten załamany chciał porzucić trenerkę i wyjechać do Punta Beque łowić ryby w Atlantyku i opalać się w gorącym argentyńskim słońcu. Zabawy nie było końca, a sam zainteresowany prawie przypłacił za to życiem, ponieważ okazało się, że jego serce nie jest gotowe na takie dowcipy i ogólnie najgorzej. Mariusz i Daniel wypominali to prezesowi w każdej wolnej chwili od siedmiu dni, kiedy trener próbował dojść do siebie i ominął aż dwa treningi, oddając władzę swojemu zastępcy. Atmosfera była genialna, karp smaczny, a choinkowe światełka tworzyły przyjemną nutę tajemniczości. 
-Który to miesiąc? - Zapytała ciepłym głosem małżonka Daniela, czytaj Monika. 
-Początek czwartego.
-Czyli Mariusz poszalał po Igrzyskach. - Podsumował Daniel, wybuchając głośnym śmiechem, a ja w głowie zaczęłam dzielić pierwiastki przez ułamki i szybko wywnioskowałam, że rzeczywiście, Wlazły począł potomka jakieś trzy tygodnie po najważniejszym turnieju czterolecia. Jak się bawić, to się bawić. 
-A kiedy nadejdzie lepszy czas na zakładanie rodziny niż teraz? Po Londynie nie będę już pierwszej młodości. 
Londyn. Ach, Londyn. Czerwone autobusy, Big Ben, London Eye. Igrzyska Olimpijskie 2012. Tak bardzo życzyłam im, żeby każdy z nich do tego turnieju dotarł i skopał tyłki każdemu przeciwnikowi, który stanie im na drodze do olimpijskiego złota. 
-I wam też radzę wziąć sprawy w swoje ręce. Życie jest za krótkie.
Parsknęłam, krztusząc się winem, które właśnie próbowało przepłynąć mi przez gardło i od razu zabroniłam mojemu mózgowi kodować tę wypowiedź. Monika jednak uśmiechnięta spojrzała wymownie na swojego męża, po czym odparła, że otóż zaczynają się starać. I wtedy właśnie cała uwaga skupiła się na mnie i na siedzącym po przeciwnej stronie stołu Michale. 
-Kornelio, nie ma tam jakiegoś królewicza na białym koniu na horyzoncie? - Zapytał Plina cudownie przesłodzonym głosem. Przełknęłam więc pieroga ruskiego i udzieliłam krótkiej odpowiedzi.
-Jeszcze się żaden nie przybłąkał.
-A ty, Michale? Nie znalazłeś ostatnio jakiejś wybranki, której wskaźnik inteligencji jest wyższy niż u żuka gnojowego?
-Poznałem ostatnio taką jedną. - Przełknął kęs skórki od chleba i spojrzał na mnie, oblizując kciuka, po czym przeniósł wzrok na Daniela. - Ale okazała się straszną zołzą. Bez uczuć, empatii i w dodatku leciała tylko na moje umiejętności łóżkowe.
Przegiął. Oj, zdecydowanie przegiął.

/

Kilka godzin i kawałków ciasta później, środkowy Skry wysadził mnie i Michała w centrum pokrytego białym puchem Bełchatowa, pożegnał się i życzył wesołych świąt, Następnie upewnił się czy aby na pewno nie odwieźć nas prosto do domu, ale jednak propozycja przyjmującego, żeby pospacerować i zrzucić kilka kilogramów, które zyskaliśmy dzisiejszego dnia, była kusząca.
Było ciepło, biało, prószył śnieg, czego chcieć więcej?
-Jestem okrutna, zła, podła i lecę tylko na twojego fiuta, tak? Chciałbyś. Chciałbyś, żebym leciała na twojego fiuta, frajerze.
Po co robić podchody. Wykrzyczałam mu w twarz od razu wszystko to, co leżało mi na sercu od dłuższego czasu i ruszyłam przed siebie ośnieżonym chodnikiem.
-Od razu zakładasz, że mówiłem o tobie. Jak to było? - Dogonił mnie i idąc do tyłu, udawał zamyślenie. - "Nie jesteś pępkiem świata.", zołzo.
-Nie jestem zołzą.
-Jesteś. - Puścił mi oczko. Prychnęłam jedynie, wypuszczając z ust parujące powietrze i wciąż szłam przed siebie szybkim krokiem, powodując, że spacer wcale nie był spacerem.
-I mam uczucia. - Michał zatrzymał się momentalnie, a ja wpadłam w niego z impetem i naprawdę wciąż nie rozumiem jakim cudem nie zaliczyliśmy wtedy bliskiego spotkania z chodnikiem. Winiarski zatańczył kilka kroków na śniegu, próbując przyswoić mój ciężar, powywijał rękoma we wszystkich kierunkach aż w końcu stanął prosto, trzymając mnie za łokcie. Oddychałam jak po przebiegnięciu maratonu, a on patrzył na mnie z przerażeniem, które szybko zastąpiła radość i bezczelny błysk w oku.
-Jesteś pewna?
-Tak, Michał, mam uczucia.
-Tę tezę łatwo obalić.
I może następnego dnia miałam tego cholernie żałować. I może następnego poranka miałam wyklinać się za wszystkie czasy. I może przez najbliższy miesiąc miałam nie potrafić spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Ale nagle, jak impuls, pojawiła się we mnie ogromna potrzeba udowodnienia Michałowi, że tak, mam uczucia.
I dwie butelki wina w mieszkaniu, do którego właśnie zmierzaliśmy.

CZY WIESZ ŻE... Napisanie rozdziału zajmuje dwie godziny, a dodanie go na bloga 9 miesięcy? To brzmi beznadziejnie.